Nowości w galerii postaci wojskowych »
start | dodaj do ulubionych | ustaw jako startową | kontakt

 

 

 

BIWAK U KOBYLARZY 2005

 

W dniach 16 i 17 lipca AD 2005 odbyły się ćwiczenia polowe SRH Cytadela połączonej ze spieszoną drużyną ułanów z 2 PU Grochowskich, gospodarzami tychże manewrów. Miejscem akcji był Ośrodek Jeździecki w Podkowie Leśnej oraz okolice. Operacja nosiła kryptonim "biwak u kobylarzy".

fot. Michał Miazga        
   
         
   
         
   
         
   
         
   
         
   
         
   
         
   



Podkowa Leśna - miasto-ogród jak głosi szumnie szyld na wjeździe - jest miejscowością o niskiej zabudowie i dużej ilości zieleni. Ośrodek jeździecki mieści się na jednym z rogów nieprzeliczonej szachownicy uliczek tego miasteczka. Od biedy, gdyby włączyć jedynie czernie i biele, zamaskować co poniektóre pojazdy - można by się poczuć jak w latach 30. W samym ośrodku - gdyby nie te nieszczęsne samochody - nie trzeba włączać już niczego aby odbyć podróż w czasie. Na podjeździe już zbiera się malownicza grupa postaci z innej epoki. Umundurowanie różne bo i wz. 36 i różne drelichy i adriany i nieszczęsne na tę porę sukienne mundury - przy italskiej pogodzie. Miejsce robi atmosferę - konie, siano, słoma - jakby na zdjęciu z dawnych czasów. Gdzieś tak około wyznaczonej godziny zebrała się większość obecnych żołnierzy. Wielu niestety nie dotarło - wakacje i inne przeszkody. Dociera na miejsce również dzielny "Bronisław" wraz z obsługą, chyba jest regulaminowa drużyna z sekcją RKM. Zbiórka. Przegląd mundurowy. Wszystko wypada całkiem nieźle ciężko jest co prawda piechurom ocenić stan kawalerii, ale drużyna prezentuje się dobrze. Na miejscu oczywiście jest również kapitan w mundurze garnizonowym - no coż w końcu to manewry. Ruszamy na pierwszą turę ćwiczeń. Wojsko wymaszerowuje na uliczki miasteczka, na upatrzony plac manewrowy. Jest sobota, wielu tubylców przemieszcza się spacerkiem pieszo lub na rowerach, z pewnym zdumieniem i chyba sympatią przyglądają się niecodziennemu widokowi kolumny wojska sprzed lat.

Pierwszy etap ćwiczeń. Ćwiczymy większość elementów regulaminowej musztry, ze szczególnym naciskiem na musztrę z bronią. Kapral przed nami w sukiennym mundurze i w salamandrze, oparty na karabinie, prezentuje sylwetkę jak z obrazka o wojsku z września, obok kapitan. Ułani w swoich grzebieniastych hełmach. Pierwszy etap ćwiczeń kończy się nauką nowej piosenki i radosnym marszem w jej rytm. Wszyscy jeszcze dziarsko maszerują - nikt jeszcze nie wie co nas czeka za parę godzin.

Na teren ośrodka docieramy w samą porę. Zrywa się gwałtowna letnia burza, a z nieba leją się potoki deszczu. Cóż przymusowy odpoczynek w stodole. Na snopkach słomy zaczynają się pierwsze dysputy. Przerwa nie trwa długo, burza jak gwałtownie przyszła tak i przeszła, znów wyszło słońce, a po paru minutach nie znać było nawet śladów ulewy. Z burzy zaś pozostał piękny efekt audio, imitujący daleką kanonadę artyleryjską - zbliżają się Niemcy. Zmieniamy oporządzenie na patrolowe. Kapliczki zostają w stodole. Jeszcze ostatnie uzupełnienie manierek w końskim kranie i wymarsz. Tym razem również szyki luźne - niemiecka kanonada na horyzoncie Znów sobotnia atrakcja dla znudzonych tubylców. Jednemu z nich po niedługim marszu zajmujemy łąkę. Teraz dopiero zaczyna się zabawa, tyraliera w tę i w tę stronę. Dzielny ułan-karabinowy z "Bronisławem", nam z niepełnowymiarowymi kb z lekkiego metalu ciężko wstać do kolejnego skoku. Nasze manewry wywabiają tubylcę właściciela łąki. Kapitan otrzymuje misję porozumienia się z nim, na szczęście nie ma on złych zamiarów więc ćwiczenia trwają. Są i skoki i rój i pojedyncze skoki- sama esencja zajęczego wojowania. Ale piechota (nie zapominając o spieszonej kawalerii) nie walczy tylko w ataku, jest i obrona jest i przemieszczanie. Złowrogi huk dział na horyzoncie przypomina, że to już nie ćwiczenia. Oddział wydzielony rusza zatem w pole. Zaczyna się forsowny, długi marsz. Po drodze trafiamy, na pojedynczo stojący domek - czas uzupełnić siły i manierki. Domek wygląda być może tak samo, jak tego wrześniowego dnia, kiedy sympatyczny właściciel, wówczas nastolatek rozmawiał z naszymi żołnierzami. Uzupełniamy wodę, słuchamy wrześniowych opowieści i ruszamy dalej w drogę. Jak bardzo zbawienny będzie kranik z wodą przy tym domku w drodze powrotnej.

Dalszy marsz, w lesie kończy się zabawa, Niemcy tuż tuż. Ruszamy w las marszem ubezpieczonym. W końcu wysunięta czujka nadziewa się na oddział nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel odbywa spokojny spacer, nie podejrzewając, że niewidoczne postacie w polskim khaki, szybko i bezszelestnie zawróciły do czoła swojej drużyny. Błyskawiczna decyzja - drużyna zapada w las po lewej stronie drogi. Na leśnej drodze zostaje czteroosobowa przynęta. Wolno zbliża się do maszerującej beztrosko kolumny. Są pierwsze strzały. Nieprzyjaciel zapada w naturalne leśne osłony. Wzmaga się ogień broni maszynowej i coraz słabiej odpowiada przyciśnięta do runa leśnego polska czujka. Wtem z lewego skrzydła rozlega się gromkie hurrrraaaa, zaczyna grać Browning a po paru minutach nieprzyjaciel pada pod szturmem naszych bagnetów. Trzeba maszerować dalej i zająć pozycję obronne na miejscu dawnego poligonu.

Długi forsowny marsz, że też ułani nie zaprzęgli taboru... Leśna droga, morderczy upał, równomierny, stuk obuwia o ziemię, chrzęst oporządzenia. A ciągle jeszcze daleko. W końcu jest nasz punkt oporu. Po niedługim odpoczynku i opróżnieniu (o nierozwago nasza) manierek, zajmujemy stanowiska na skraju lasu. Wcześnie pojawia się niehistoryczny temat morderczych kleszczy (jakaś Wunderwaffe?), jeden z tych co przed chwilą się kulom nie kłaniał mimo upału i zezwolenia kaprala na luźny strój zakłada hełm i halsztuk.

Zaczyna się kopanie dołków strzeleckich. Stanowiska zajmujemy na skaju lasu wzdłuż drogi. Mój dołek jest szczególnie popularny, kopią go chyba ze 4 osoby nie wyłączając kapitana, któremu mundur garnizonowy nie przeszkadza w pomachaniu łopatką. Prace idą bardzo intensywnie, niektórym nie wytrzymują trzonki od łopatek. Efekty też widać, w niektórych dołkach można chyba klęczeć. Zaczyna się surowa kontrola kapralska. Coś tam kapral mówi o rowach dobiegowych na naszych stanowiskach. Ciągłe poprawki maskowania i są już stanowiska. Mój dołek - efekt pracy wielu uzyskuje najlepszy wynik za autorskie maskowanie (z resztą trochę gorzej)- inne wypadają świetnie. Wojsko znakomicie się maskuje. Drogę przemierzają kolarze-turyści wyraźnie, sympatycznie rozbawieni naszym zajęciem i zajętymi w dołkach pozycjami. Kobitka na rowerze zaczyna sobie podśpiewywać "ułani, ułani..."- jakby to ułańską rzeczą było zagrzebywać się w bruzdę. W końcu pozycje gotowe, a nieprzyjaciel u bram. Rozpoczyna się obrona zaimprowizowanych pozycji. Niemcy ucieleśnieni w osobie kapitana, zaczynają majaczyć na horyzoncie. Przypuszczamy ich blisko, otwieramy ogień, a potem szturm. Zbite w trójki grupki żołnierzy roznoszą wyimaginowanego nieprzyjaciela na ostrzach bagnetów. Krótki odpoczynek i znów długi marsz. Nie jest lekko w piechocie, czemu ci ułani nie zabrali taboru? Taboru? Jednej biedki. Marsz o tyle forsowniejszy, że oprócz ekwipunku niesiemy na sobie cały dzień, a manierki puste. My, a ułan z "Bronisławem"? Maszeruje i prawie po nim nie widać co niesie. Dużo lżej z piosenką "Maszeruje wiara, pot się krwawy leje", chrzęst oporządzenia, upał, hełm i karabin niesiony na odtrąbiono ważą chyba z tonę. Wyłamują się pierwsi maruderzy, w końcu wśród nich i ja, rekrut do takich wysiłków niezwyczajny. Na szczęście nagle za rogiem znów nasza "Antonówka" czyli domek z wodą i dziadkiem -świadkiem wrześniowych dni. Manierki z zimną wodą przywracają nieco wigoru. Opowieści, wspólne zdjęcie z dziadkiem z wododajnego domku i znów marsz. Wije się labirynt uliczek podkowińskich, a wojsko wystukuje rytm równym krokiem ze śpiewem, trochę psują obraz maruderzy (w tej liczbie znowu ja), ale wmarsz do stadniny z piosenką to mocny akcent.

W końcu garnizon. Nie jest lekko dojść na grochówkę. Grochówka i coś do picia stawia wojsko na nogi. Wkrótce ma się zacząć część garnizonowo - rozrywkowa, bliższa kryptonimowi operacji. Ułani rozpalają ognisko i się zaczyna. Rogatywki, lnianie koszule, mundury, kapitan przypiął nawet szable. Przy ognisku powstaje niepowtarzalna atmosfera. Piosenki i genius loci sprawiają, że człowiek ma wrażenie, iż tamte czasy nie przeminęły ostatecznie. Nieco rozochocony usiłuję kilkakrotnie doprowadzić do wypicia "zdrowia konia". Za każdym razem powstrzymuje mnie dziarska gospodyni obawiając się o stan szkła "niech troski zginą w rozbitym szkle". W cieniach i blaskach ogniska toczą się rozmowy. W końcu żurawiejki eksplodują z całą mocą. Idą chyba, z pół godziny bez przerwy i te sprośne prototypy rosyjskie i nasza klasyka i wreszcie nowe bądź już znane (o tłustych warszawskich listonoszach) bądź naprędce stworzone w nawiązaniu do dnia minionego "zamień mundur na sweterek, nie nadążysz w marszu felek". Nie wiadomo czy zapał śpiewu czy może stałe "bolszewika goń,goń,goń" doprowadziło w końcu kogoś z sąsiadów do wezwania stróżów prawa. Interwencja zmusza nas do przeniesienia ogniska na bardziej usunięte pozycje. Ułani sprawnie zmieniają miejsce i zabawa wybucha z nową mocą. Wokół ogniska toczą się dyskusje po świt, o wrześniu, o tamtych czasach o straconych szansach... Są pieśni i z kresów i współczesne. Największą energią i wytrzymałością wykazują się najstarsi wiekiem uczestnicy imprezy, wojsko karnie udaje się na spoczynek "najlepsze spanie to na sianie".

Pobudka. Z niemałym podziwem obserwuję osoby, które balowały do końca a teraz dziarsko maszerują obok koni. Czas budzić wojsko. Gospodyni bez krzty zmęczenia wrzeszczy "pobudka wstać, ja już trąbie pół godziny, a wy śpicie takie syny ..". Jaki piękny widok przedstawiają zagrzebani w sianie, na stryszku stodoły żołnierze. W polówkach, w białych koszulach - obrazki nie z tego świata. Stadnina ożywa, ułan z taczką, w koszuli i resztką siana w polówce jeździ po placu - jeszcze trwa iluzja nierzeczywistego przemieszczenia w czasie. Piękny ośrodek mają ci ułani, umieją szanować tradycję i ją podtrzymywać. Piękne nam sprawili przyjęcie. Toaleta poranna przy końskim kraniku, krótkie przypomnienia musztry i czas wracać do rzeczywistości, ale znakomite wspomnienia z "biwaku u kobylarzy" pozostaną na bardzo długo.

Marcin "Jeager"

Powrót

 

© SH "Cytadela" Kopiowanie materiałów bez zgody zabronione.